I love you, Meg

środa, 23 września 2015

Rozdział 11



Wysiadłem z auta zabierając ze sobą jej czerwony bucik. Nie otworzyłem jej drzwi, tylko ruszyłem w stronę windy.
Byłem zły, a ona dolewała oliwy do ognia!
Stanąłem przed windą i zacisnąłem palce na czerwonej „szpilce”
Usłyszałem odgłos uderzania jednego obcasu o posadzkę.
Odwróciłem się do niej dopiero, gdy stanęła obok mnie.
Uderzyła mnie w ramię.
-co ty do cholery robisz? -krzyknęła
-otwieram pani drzwi -szepnąłem akurat w momencie, gdy drzwi windy się otworzyły.
Weszliśmy do niej w tym samym momencie.
-możesz oddać mi buta? -zapytała wystawiając dłoń w moim kierunku.
-nie -odparłem -zostawię sobie na pamiątkę.
Meg wcisnęła przycisk „STOP”. Winda z lekkim szarpnięciem zatrzymała się.
Spojrzałem na nią pytająco.
-Meg... -szepnąłem, a ona się na mnie rzuciła.
Za wszelką cenę chciała odzyskać buta. Ta zabawa pozwoliła mi trochę się rozluźnić.
Nagle upadliśmy na podłogę. Na szczęście to ona upadła na mnie a nie na odwrót.
Nie wiem ile czasu się szarpaliśmy, ale wystarczyło to na tyle żeby ktoś uruchomił windę. Nawet tego nie poczułem.
Nagle drzwi windy się otworzyły. Byliśmy w apartamencie Meg.
Byłem ciekaw kto uruchomił windę.
Wraz z otwartymi drzwiami, moja ręka z jej butem upadła płasko na ziemię.
Spojrzałem do góry zobaczyłem nad sobą Stewa.
Ukląkł obok mas i podniósł buta, który wypadł mi z dłoni.
-myśleliśmy, że winda się zepsuła -zaczął -ale widzę, że się dobrze bawiliście -rzucił i wstał.
Zsunąłem Meg z siebie i wstałem. Nie miałem ochoty jej podnosić, ale...
Podniosłem ją do pozycji stojącej. Chyba przytrzymałem ją w ramionach trochę dłużnej niż powinienem. Puściłem ją szybko.
Przestraszyłem się własnej reakcji.
Podszedłem do Stewa. Wyciągnąłem mu buta z dłoni i sobie poszedłem.
Gdy miałem wchodzić już do dyżurki uniosłem jej buta, jak trofeum.
-niech cię piekło pochłonie, Tomlinson -krzyknęła
-chciałbym -wyszeptałem i zamknąłem drzwi za sobą.
*
Stew na szczęście o nic nie pytał. Dziwiło mnie jednak to co, on tu robił.
-co ty w ogóle tu robisz? -zapytałem
-zawsze nadzoruję swoich nowych pracowników -odparł
-mnie nadzorujesz? -zapytałem zdziwiony
Skinął głową w odpowiedzi.
-przecież mnie znasz...
-no właśnie -wyszeptał -muszę zapobiegać takim akcją jak dziś.
Chwycił buta i włożył obcas do mojej kawy. Zmarszczyłem nos.
-zostanę dopóki nie przestaniecie zachowywać się jak dzieci.
Spojrzałem na buta w mojej kawie. To było najcudowniejsze trofeum w moim życiu.
Uśmiechnąłem się w momencie, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Spojrzałem w tamtym kierunku. Za drzwi wychyliła się twarz Meg.
-czy mogłabym porozmawiać z Bartkiem? -zapytała wchodząc. Była opatulona w gruby szlafrok.
-co się stało? -zapytałem
-na osobności -spojrzała znacząco na Stewa, który automatycznie wstał.
-do miłego, gołąbeczki -rzucił i wyszedł
-co się stało? -zapytałem ponownie
-przyszłam odzyskać buta -odparła i rozwiązała szlafrok.
Moim oczom ukazał się biały gorset i białe bokserki.
Zrobiło mi się gorąco.
-nie wiem co kombinujesz, ale nie przeciągaj struny -miałem nadzieję, że mój głos zabrzmiał ostro.
Meg podeszłą i usiadła na biurku. Podniosła stopę do góry i przejechała nią po mojej twarzy, aż po krocze.
Ze wszystkich sił próbowałem nie zareagować. Nie miałem zamiaru robić nic, oprócz tego, że mogłem ją tylko pokonać jej własną bronią.
Przerzuciłem jej nogę przez moje i razem z krzesłem wsunąłem się między jej nogi.
Zesunąłem ją z biurka wprost na moje kolana i mocno przysunąłem ją do siebie. poczułem jak zesztywniała.
-to co, zabawimy się? -zapytałem przysuwając się mocniej do biurka. Wtedy sposób uwięziłem ją między sobą a meblem.
-ja...
Nachyliłem się nad jej szyją. Pachniała tak cudownie...
-nie pogrywaj ze mną, Meg... -wysyczałem jej prosto w usta.
Nawet nie mogła sobie wyobrazić, jak bardzo w tej chwili chciałem ją pocałować.
-chciałam tylko odzyskać buta -wyszeptała.
-tak? -odparłem.
Poniosłem się z krzesła, które z hukiem upadło na podłogę.
Położyłem Meg na biurku i oparłem się na pięściach, które musiałem zacisnąć, aby jej nie dotknąć.
Nachyliłem się nad nią.
-idź już, Meg -rzuciłem odsuwając się od biurka i od niej.
Stanąłem do niej tyłem.
Cholera! Miałem już 30 lat, a zachowywałem się jak jakiś szczeniak! Ta kobieta doprowadzała mnie do furii.
Musiałem się uspokoić. Mój stan ducha i umysłu nie był bezpieczny dla nas obojga.
Słyszałem tylko jak się ubiera.
Odwróciłem się dopiero, gdy usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi.

Mała wiedźma zabrała za sobą buta!

*********
przepraszam, że tyle to trwało, ale jestem już drugi tydzień chora :(
nie miałam siły nic przepisywać, a jedyne opowiadanie, które miałam w miarę przepisanie było "Call me: Julia"...
postaram się jutro wstawić coś z "Markusa"
pozdrawiam :*
i przepraszam jeszcze raz 

2 komentarze:

  1. Oj, zdrowia kochana ;)
    Mam nadzieję, że szybko wrócisz do pełni sił. Rozdział świetny ^.^
    Pozdrawiam i jeszcze raz zdrówka

    OdpowiedzUsuń