I love you, Meg

wtorek, 8 września 2015

Rozdział 10


Wprowadzono mnie do małego pomieszczenia. Ściany były szare i praktycznie gołe. Całe pomieszczenie oświetlało małe okratowane okienko. Poczułem się jak sardynka w puszce.
Na środku pomieszczenia znajdował się drewniany stolik i dwa krzesła.
Usiadłem na jednym z krzeseł, tyłem do wejścia i westchnąłem.
To miało być spotkanie z przyjacielem po latach. Zacisnąłem dłonie w pięści.
Nie spodziewałem się takiego spotkania i to w takim miejscu.
Powianiem był po przewidzieć, spodziewać się.
Przecież jakby nie ja, to zrobiłby krzywdę tej dziewczynie tamtej OWEJ nocy.
Boże, przecież on ją wtedy prawie zgwałcił.
Cholera, on skrzywdził Meg!
Drzwi za mną zaskrzypiały.
Całe moje ciało naprężyło się. Nagle pomieszczenie zrobiło się strasznie maleńkie, a powietrze jakby się ulotniło.
Tlenu!
-witaj, przyjacielu -usłyszałem dobrze znany mi głos.
Spojrzałem na niego, gdy siadał naprzeciwko mnie. Z wyglądu nic się nie zmienił.
-jeśli nie chcesz się przywitać, to przynajmniej powiedz z jakiej to okazji.
Wtedy go nie odtrąciłem. Był pijany i zwaliliśmy wszystko na to. Ta dziewczyna też niczego nie pamiętała, albo nie chciała pamiętać.
Dziś jednak jesteśmy tu, ja bardzo dobrze pamiętam.
-widzę, że upadłeś dość nisko -wysyczałem. Jednak tak naprawdę miałem ochotę przywalić mu w pysk.
-nisko? -roześmiał się -po prostu mam wakacje.
-wakacje? -zadziwiłem się -prawie zabiłeś dziewczynę.
-ja? -zaśmiał się -ta dziwka sama się prosiła.
Wstałem gwałtownie. Wszystko się we mnie zagotowało. Usłyszałem jak jeden ze strażników robi krok w moją stronę.
Teraz wystarczyłby jeden ruch, a złamałbym Nathanowi kark.
Ale wtedy nie było by komu pilnować Meg, choć wtedy by nie było przed kim ją bronić.
Jednak chciałem mieć ją przy sobie.
Spojrzałem Nathanowi w oczy. Spoglądał na mnie przerażony. No przynajmniej tyle uzyskałem.
Usiadłem z powrotem na krzesło.
-co się spinasz? -zapytał
-bo jestem tu z jej powodu -odparłem
-to twoja nowa laska? -zapytał -niezła jest...
-jasne -odparłem
-a Daga?
-nie powinno cię...
-no tak, Daga. Przecież teraz bzyka ją Jeli -roześmiał się.
Spojrzałem na niego i roześmiałem się. Jeśli chciał mnie sprowokować to, to mu się nie udało.
-to, ze ktoś ją tam bzyka, najmniej mnie interesuje -odparłem zgodnie z prawdą.
-doprawdy? -zapytał kładąc dłonie na stoliku.
Zabrzęczały łańcuchy.
-zostaw ją w spokoju -wysyczałem
-bo co? -zapytał -znowu połamiesz mi nos? -roześmiał się
Spojrzałem na niego. Próbowałem znaleźć choć ułamek swojego przyjaciela w tym mężczyźnie.
-ojciec nieźle cie ustawił -rzuciłem -ciężko do ciebie dotrzeć.
-zmieniasz temat.
-nie. -odparłem -daję ci do zrozumienia, że najpierw dobiorę się do twojego tatusia -wyszeptałem mu prosto w oczy -a później zostawię cię na pastwę losu.
Zobaczyłem w jego oczach strach.
-dobrze wiesz, że wiem bardzo dużo -ciągnąłem dalej -wiesz dobrze, że mogę go pociągnąć na dno, a wtedy...
-myślisz, że taki cwany jesteś?
-jestem, Nath, jestem -uśmiechnąłem się do niego -powiedz mi, co ty zrobisz bez jego kasy i wpływów?
-pieprz się! -krzyknął
-zostaw ja w spokoju -syknąłem.
Wstałem powoli patrząc mu w oczy. Widziałem, że trafiłem w cel.
-każdy twój ruch, pcha cię w moje ręce, Nath -rzuciłem i wyszedłem.
To nie było najmilsze spotkanie.
*
Do pracy dotarłem akurat przed zamknięciem.
Meg siedziała przy wyjściu z Antylią, piły herbatę.
Spojrzałem na zegarek. Mogliśmy już wychodzić. Chciałem jak najszybciej zamknąć się w czterech ścianach, aby pomyśleć.
-idziemy -rzuciłem
-chwila -odparła Meg
-idziemy -powiedziałem trochę głośniej.
Podniosłem jej torebkę i wystawiłem w jej kierunku dłoń.
Zdziwiona wstała i ruszyła przed siebie.
Westchnąłem. To był najgorszy dzień w moim życiu.
-do jutra Antylio -rzuciłem i pośpieszyłem, za królową.
Nim zdążyłem do niej dojść, ona siedział już w aucie.
Wsiadłem i spojrzałem w lusterko. Nawet nie spojrzała na mnie.
-masz dziś spotkanie z matką? -zapytałem, gdy sobie o tym przypomniałem.
-tak mam -odparła
-muszę w tym Pani towarzyszyć? -zapytałem
Spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.
-oczywiście, że nie -roześmiała się -będziesz stał pod drzwiami i będziesz warował jak piesek...
-jeśli muszę -wtrąciłem się w jej zdanie. Chyba chciała mnie zdenerwować.
-rozumiem, że będziesz grzecznie siedział pod moimi nogami.
-zawsze -spojrzałem w lusterko.
-a wyliżesz mi buty? -zapytała i podstawiła mi stopę w czerwonych szpilkach pod nos.
Mój mózg zaczął wariować.
Czy ta kobieta chciała wystawić moją samokontrolę na próbę? Jeśli tak, to niech lepiej przestanie!
Zdjąłem jej buta ze stopy i położyłem obok na siedzeniu.

-jeśli chcesz wciągnąć mnie w jakąś swoją gierkę, to przestań -warknąłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz