I love you, Meg

środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział 9


Budzik zaczął brzęczeć. Leżałem na podłodze w pokoju. Chyba nie miałem siły dojść do łóżka. Uniosłem głowę do góry. Kac morderca, dał o sobie znać.
Za dużo wczoraj wypiłem i wypaliłem.
Musiałem jednak podnieść się z podłogo i iść do tej cholernej pracy. Przecież byłem umówiony z Meg. Nie wiem czy byłem dziś w stanie biegać, ale nie lubiłem spóźniania się.
*
Podjechałem pod budynek, jej apartament tętnił życiem. Przy wejściu minąłem dwóch młodych mężczyzn i starszą kobietę.
-dzień dobry -odezwała się -pan to pewnie Bartosz.
-tak -odparłem niepewnie
-jestem Jola -uśmiechnęła się do mnie -jestem tu gospodynią
-czy Meg już wstała? -zapytałem
Kobieta spojrzała na mnie zdziwiona. Chyba nikt jej nigdy o to nie pytał.
-śpi -odparła
-to muszę ją obudzić -westchnąłem głośno. Przecież powinna już być gotowa!
Ruszyłem w poszukiwaniu jej sypialni.
Stew powinien mi chyba dać jeszcze rozpiskę pomieszczeń w apartamencie. Kurde, tu można się zgubić!
Najpierw minąłem duży salon. Rozejrzałem się. Wyglądał jakby był wyciągnięty z jakiegoś pisemka dla dekoratorów wnętrz.
Słyszałem cały czas za sobą kroki gosposi. Chyba nie chciała abym się zgubił.
Zatrzymałem się i spojrzałem na nią. Wtedy zrozumiałem, ze to ona musiała ją wtedy znaleźć.
Teraz pilnowała ją jak kwoka swoje pisklęta.
-może pani wracać do swojej pracy -uśmiechnąłem się do niej
-wolę... nie
Podszedłem do niej i wyszeptałem do ucha.
-nie martw się, jest w dobrych rękach. Nic jej już nie grozi, gdy jestem przy niej -posłałem jej swój uśmiech ruszyłem dalej szukać jej sypialni.
Muszę przyznać, że mimo złego początku miałem szczęście. Pierwsze drzwi które otworzyłem okazały się drzwiami do jej sypialni.
Wszedłem do środka i rozejrzałem się. Pokoju była tylko wielka szafa, łoże i mała nocna szafka. W porównaniu z resztą apartamentu, ten pokój wyglądał jakby właściciel dopiero brał się za jego wykończenie.
Najbardziej jednak zdziwiło mnie łoże. Zabudowane, bez żadnych odstających elementów. Nie było nawet gdzie przywiązać kokardki.
I o to właśnie chodziło. Nie było miejsca aby cokolwiek przywiązać.
Teraz widziałem pierwszą oznakę, to co się stało
-cholera! -odwróciłem się w stronę skąd dobiegał głos.
Spod białych drzwi, których prędzej nie widziałem wychodziło światło.
Musiała być w łazience. Usiadłem obok drzwi i czekałem aż wyjdzie.
Spojrzałem na zegarek. Nie lubiłem spóźnialskich. Było już wpół do siódmej!
Wreszcie wyszła. Miała na sobie tylko ręcznik.
-spóźniłaś się -odparłem podnosząc się z podłogi
-O Boże! -złapała się za pierś i oparła o ścianę.
-rozumiem, że będziesz biegać w tym -rzuciłem patrząc wymownie na nią
-kto cię tu wpuścił? -zapytała zakrywając się szczelniej.
-nikt. Teraz to jak decyduję, kto do ciebie wchodzi a kto nie.
-wyjdź -odparła
masz pięć minut -rzuciłem idąc w stronę drzwi. -jeśli nie będziesz gotowa, to pójdziesz w tym co będziesz miała na sobie -zatrzymałem się przy drzwiach -nie lubię spóźnialskich.
Odczekałem siedem minut. Dałem jej dodatkowe dwie minuty. Niech wie, że jestem łaskawy. Wszedłem do pokoju bez pukania. Siedziała na łóżku i zawiązywała buty.
Zacząłem bić jej brawo. Kolejny krok ku lepszemu.
*
Po wepchaniu w nią śniadania ruszyliśmy do biura. Zdążyliśmy na czas.
Od wyjścia przywitała nas uśmiechnięta Morgan.
-witaj Morgan -uśmiechnąłem się
-witaj Bartoszu. Mów mi Antylia
-bardzo mi miło.
Odprowadziłem Meg do jej gabinetu i ruszyłem w stronę dyżurki. Miałem nadzieję zastać tam Stewa.
Na szczęście siedział i czytał gazetę.
-myślę, że pewnego dnia cię zabiję -syknąłem
-też cię witam
-dałeś mi zadanie nie wykonalne -jęknąłem
-przecież to twoja specjalność
Usiadłem obok niego i wypiłem mu całą kawę.
Byłem wykończony psychicznie i fizycznie.
-chcesz mi powiedzieć coś o wczorajszym zajściu? -zapytałem
-myślałem, że ty chcesz mi coś powiedzieć -odparł nie odrywając wzroku od gazety.
-ja? -zapytałem zdziwiony
-przecież dobrze wiemy, że sam się wszystkiego dowiesz -roześmiał się. -ludzie w naszej profesji dzielą się na trzy kategorie : tych co nic nie obchodzi, tych, którym trzeba wszystko tłumaczyć tych, którzy sami się wszystkiego dowiadują. -przerwał -dobrze wiemy do której kategorii należysz.
Spojrzałem na niego zdziwiony. Zatrudnił mnie wiedząc, że i tak wygrzebię wszystkie brudy spod ziemi.
-dlaczego? -zapytałem
-bo wiem, że wtedy będzie dobrze chroniona.
-Stew...
-to czego się dowiedziałeś? -zapytał
-wszystkiego -odparłem
-więc nie muszę ci nic już tłumaczyć
-chyba
-więc wracajmy do pracy -uśmiechnął się.
Już chciałem powiedzieć mu co o tym wszystkim myślę, gdy zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu ukazało mi się „Ben”. Odebrałem
-Ben...
-załatwiłem ci widzenie
-kiedy
-na dziś -rzucił
-tak szybko?
-od tego się ma przyjaciół, Lou...

-dzięki...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz