Wprowadzono mnie do małego
pomieszczenia. Ściany były szare i praktycznie gołe. Całe
pomieszczenie oświetlało małe okratowane okienko. Poczułem się
jak sardynka w puszce.
Na środku pomieszczenia znajdował się
drewniany stolik i dwa krzesła.
Usiadłem na jednym z krzeseł, tyłem
do wejścia i westchnąłem.
To miało być spotkanie z przyjacielem
po latach. Zacisnąłem dłonie w pięści.
Nie spodziewałem się takiego
spotkania i to w takim miejscu.
Powianiem był po przewidzieć,
spodziewać się.
Przecież jakby nie ja, to zrobiłby
krzywdę tej dziewczynie tamtej OWEJ nocy.
Boże, przecież on ją wtedy prawie
zgwałcił.
Cholera, on skrzywdził Meg!
Drzwi za mną zaskrzypiały.
Całe moje ciało naprężyło się.
Nagle pomieszczenie zrobiło się strasznie maleńkie, a powietrze
jakby się ulotniło.
Tlenu!
-witaj, przyjacielu -usłyszałem
dobrze znany mi głos.
Spojrzałem na niego, gdy siadał
naprzeciwko mnie. Z wyglądu nic się nie zmienił.
-jeśli nie chcesz się przywitać, to
przynajmniej powiedz z jakiej to okazji.
Wtedy go nie odtrąciłem. Był pijany
i zwaliliśmy wszystko na to. Ta dziewczyna też niczego nie
pamiętała, albo nie chciała pamiętać.
Dziś jednak jesteśmy tu, ja bardzo
dobrze pamiętam.
-widzę, że upadłeś dość nisko
-wysyczałem. Jednak tak naprawdę miałem ochotę przywalić mu w
pysk.
-nisko? -roześmiał się -po prostu
mam wakacje.
-wakacje? -zadziwiłem się -prawie
zabiłeś dziewczynę.
-ja? -zaśmiał się -ta dziwka sama
się prosiła.
Wstałem gwałtownie. Wszystko się we
mnie zagotowało. Usłyszałem jak jeden ze strażników robi krok w
moją stronę.
Teraz wystarczyłby jeden ruch, a
złamałbym Nathanowi kark.
Ale wtedy nie było by komu pilnować
Meg, choć wtedy by nie było przed kim ją bronić.
Jednak chciałem mieć ją przy sobie.
Spojrzałem Nathanowi w oczy. Spoglądał
na mnie przerażony. No przynajmniej tyle uzyskałem.
Usiadłem z powrotem na krzesło.
-co się spinasz? -zapytał
-bo jestem tu z jej powodu -odparłem
-to twoja nowa laska? -zapytał -niezła
jest...
-jasne -odparłem
-a Daga?
-nie powinno cię...
-no tak, Daga. Przecież teraz bzyka ją
Jeli -roześmiał się.
Spojrzałem na niego i roześmiałem
się. Jeśli chciał mnie sprowokować to, to mu się nie udało.
-to, ze ktoś ją tam bzyka, najmniej
mnie interesuje -odparłem zgodnie z prawdą.
-doprawdy? -zapytał kładąc dłonie
na stoliku.
Zabrzęczały łańcuchy.
-zostaw ją w spokoju -wysyczałem
-bo co? -zapytał -znowu połamiesz mi
nos? -roześmiał się
Spojrzałem na niego. Próbowałem
znaleźć choć ułamek swojego przyjaciela w tym mężczyźnie.
-ojciec nieźle cie ustawił -rzuciłem
-ciężko do ciebie dotrzeć.
-zmieniasz temat.
-nie. -odparłem -daję ci do
zrozumienia, że najpierw dobiorę się do twojego tatusia
-wyszeptałem mu prosto w oczy -a później zostawię cię na pastwę
losu.
Zobaczyłem w jego oczach strach.
-dobrze wiesz, że wiem bardzo dużo
-ciągnąłem dalej -wiesz dobrze, że mogę go pociągnąć na dno,
a wtedy...
-myślisz, że taki cwany jesteś?
-jestem, Nath, jestem -uśmiechnąłem
się do niego -powiedz mi, co ty zrobisz bez jego kasy i wpływów?
-pieprz się! -krzyknął
-zostaw ja w spokoju -syknąłem.
Wstałem powoli patrząc mu w oczy.
Widziałem, że trafiłem w cel.
-każdy twój ruch, pcha cię w moje
ręce, Nath -rzuciłem i wyszedłem.
To nie było najmilsze spotkanie.
*
Do pracy dotarłem akurat przed
zamknięciem.
Meg siedziała przy wyjściu z Antylią,
piły herbatę.
Spojrzałem na zegarek. Mogliśmy już
wychodzić. Chciałem jak najszybciej zamknąć się w czterech
ścianach, aby pomyśleć.
-idziemy -rzuciłem
-chwila -odparła Meg
-idziemy -powiedziałem trochę
głośniej.
Podniosłem jej torebkę i wystawiłem
w jej kierunku dłoń.
Zdziwiona wstała i ruszyła przed
siebie.
Westchnąłem. To był najgorszy dzień
w moim życiu.
-do jutra Antylio -rzuciłem i
pośpieszyłem, za królową.
Nim zdążyłem do niej dojść, ona
siedział już w aucie.
Wsiadłem i spojrzałem w lusterko.
Nawet nie spojrzała na mnie.
-masz dziś spotkanie z matką?
-zapytałem, gdy sobie o tym przypomniałem.
-tak mam -odparła
-muszę w tym Pani towarzyszyć?
-zapytałem
Spojrzała na mnie z szeroko otwartymi
oczami.
-oczywiście, że nie -roześmiała się
-będziesz stał pod drzwiami i będziesz warował jak piesek...
-jeśli muszę -wtrąciłem się w jej
zdanie. Chyba chciała mnie zdenerwować.
-rozumiem, że będziesz grzecznie
siedział pod moimi nogami.
-zawsze -spojrzałem w lusterko.
-a wyliżesz mi buty? -zapytała i
podstawiła mi stopę w czerwonych szpilkach pod nos.
Mój mózg zaczął wariować.
Czy ta kobieta chciała wystawić moją
samokontrolę na próbę? Jeśli tak, to niech lepiej przestanie!
Zdjąłem jej buta ze stopy i położyłem
obok na siedzeniu.
-jeśli chcesz wciągnąć mnie w jakąś
swoją gierkę, to przestań -warknąłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz