I love you, Meg

czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział 7


Rozdział 7

W biurze czekała na mnie niespodzianka.
-dzień dobry… Pani?? -zapytałam
-to Pani…?? -pokazuje ręką wszystko w około
-tak… słucham -spojrzała na mnie i wyciągnęła pistolet. Wymierzyła we mnie
-ty suko!! -krzyknęła -pieprzysz mojego faceta!!! -zacięło mnie i mimowolnie się uśmiechnęłam, sama nie wiem dlaczego. -śmieszy Cię to?? no tak… bo wielka Pani ma wszystko, więc co będzie się przejmować mną…. ale dla mnie jesteś pieprzoną dziwką!!! -uniosła wyżej broń a ja przeklinałam w duchu Bartosza, gdzie on jest? Boże przecież go wysłałam po pączki, będzie tu najszybciej za 20 min a wtedy już prawdopodobnie nie bd żyła. Nawet nie mogłam się ruszyć, żeby wcisnąć przycisk i wezwać ochronę.
-kim Pani jest? -pytam wreszcie
Przez głowę przeszło mi to, że umrę! i wtedy usłyszałam dźwięk spuszczonego spustu. Kula przeleciała mi parę centymetrów od głowy, czułam jej podmuch. Druga wbiła się w podłogę pomiędzy moimi nogami
-to za Waldka.... -mówiąc to wymierzyła w moją klatkę piersiową i nacisnęła spust. Poczułam się jakby czas zwolnił. Zamknęłam oczy i poczułam, że upadam na biurko za nim straciłam przytomność usłyszałam głosy, to chyba ochroniarze i krzyk Antyli -mojej sekretarki. Wezwijcie lekarza!!
Obudziłam się w białym pokoju, szpital. Sprawdziłam swój stan, ból prawego ramienia, głowy, ale żadnego śladu po kuli.
Do pokoju weszła mama. Była blada ale uśmiechała się
-Boże kochanie jak zadzwonili myślałam, że coś Ci się stało…. kocham tego chłopaka!! -usiadła przy mnie -Będę do końca życia całować go po stopach. W ostatniej chwili zakrył Cię ciałem. -szybko się podniosłam.
-co z nim??
-jeszcze się nie obudził, ale wydobrzeje…

Umarłam z milion razy od tego dnia. Choć minęły zaledwie 4 dni. Bartosza po 3 dniach przenieśli z oiomu na zwykłą salę. Musiałam tam iść.
-co Pani tu robi??
-A Pani to?? -zapytam zdziwiona tym atakiem
-narzeczona Bartka.
-miło mi Panią poznać…
-a mnie nie! to wszystko przez Ciebie. To Twoja wina, że on tam leży… wynoś się stąd!
Stałam i patrzałam się na nią. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Miała rację to była moja wina, prawi umarł ratując mnie.
-masz rację. To moja wina, pójdę już. -odwracam się i idę przed siebie. Wiem, że nie mogę go tak zostawić. Wykonuję kilka telefonów.

Siedzę w biurze i patrzę na podłogę. Mimo, że jest doprowadzona do porządku widzę oczyma wyobraźni wielką plamę krwi i kulę utkwioną w panelach. Odwracam się od tego, nie potrafię patrzeć na to wszystko. Minęło kilka miesięcy. Ocalił mnie, moje myśli tylko do tego schodzą.
Słyszę pukanie i odwracam się…

Spoglądam jeszcze raz na drzwi, muszę się upewnić czy to na pewno on.
-Bartoszu…. -szepcze, to naprawdę on ??
-witaj Megan. Przyszedłem Ci podziękować… -wręczył mi kwiaty. Nasze dłonie się zetknęły i poczułam prąd płynący po całym moim ciele. -dziękuję Ci za to, co dla mnie zrobiłaś…
-to nic… nie zrobiłam dużo -odpowiedziałam -wracasz do pracy ?? -zapytałam i miałam nadzieję, że powie tak
-nie… przyszedłem tylko podziękować
-dlaczego? -stanął blisko mnie, miałam ochotę go pocałować -przydała by Ci się solidna odprawa
-wystarczy to co dostałem -stał tak blisko, że nasze nosy się prawie stykały -nie potrzebuję pieniędzy Meg. Nie po to przyszedłem.
-to po co przy…. -moje słowa zostały stłumione jego ustami. Słyszałam jak z biurka spadają dokumenty, podniósł mnie i posadził na nim. Całował mnie tak jak jeszcze nikt inny tego nie robił. Miałam ochotę w nim utonąć. Nagle się ode mnie odsunął i oparł czoło o moje czoło.
-Boże… -szepnął -przepraszam… -wziął głęboki wdech i się odsunął. -dziękuję Meg, dziękuję.... nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham -wyszeptał i wyszedł z biura zostawiając mnie siedzącą na biurku. położyłam dłoń na ustach. Czułam jeszcze jego usta. Było cudownie, za cudownie.
Nagle z zdwojoną siłą dotarły do mnie jego słowa „Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham”, jeśli mnie kochał to czemu tak po prostu wyszedł, zostawił mnie samą?!
Łzy napłynęły mi do oczu. Rozpłakałam się.

Parę dni później udałam się w stronę domu Bartka. Jeśli go nie bd, zostawię czek w drzwiach.
Nacisnęłam dzwonek i po chwili drzwi się otworzyły. Stanęła w nich narzeczona Bartka. Zmroziło mnie to…
-czego Pani chce? -naskoczył na mnie
-dzień dobry… chciałam tylko to zostawić Bartkowi -podałam jej kopertę. Otworzyła ją i spojrzała do środka
-myśli Pani, że tymi paroma groszami kupi Pani nasze wybaczenie?? -zapytała i położyła kopertę na stoliku obok drzwi.
-nie… Bartek zapomniał je wziąć, więc je przywiozłam…
-jeśli to wszystko, to do widzenia -już zamykała drzwi, gdy ukazała się starsza kobieta na wózku
-Witam… Pani to Megan tak?? -zapytała z uśmiechem. Skinęła tylko głową -proszę wejść. Miło będzie mi Panią poznać. Tyle Pani zrobiła dla mojego syna, że nawet nie wiem jak podziękować.
-tak… tyle zrobiła, że prawie go zabiła… -starsza kobieta na nią spojrzała
-proszę się nią nie przejmować i zapraszam.
Ich dom był wielki, na każdej ścianie wisiały zdjęcia. Czułam się jak w rodzinnym domu. Moją uwagę przykuły pewne fotografię.
-to Bartek -odpowiedziała starsza kobieta -niepodobny prawda? tak się zmienił przez ten czas aż miło patrzeć -zaśmiała się -on kocha swoją pracę. Trochę mnie martwi, że nie wrócił do Pani. U Pani było bezpieczniej…
Miło mi się rozmawiało. Mogłam spędzić tam cały dzień, ale bałam się że jak on mnie tu spotka wpadnie w szał i nie będzie chciał mnie znać.
Przy drzwiach spotkałam młodą kobietę.
-witam… Pani to…??
-Była szefowa Pana Bartosza -odpowiedziałam
-Pani Meg tak ?? Ja jestem młodszą siostrą Bartosza -uśmiechnęła się. Przypominała mi wszystkie moje koleżanki. One potrafiły się cieszyć życiem. Ja już nie potrafiłam.
Zaproponowałam jej podwiezienie, zgodziła się. Usta się jej nie zamykały, głównie mówiła o Bartku. Jednak ani razu nie podało to co mnie interesowało. Gdzie on teraz pracuje?? z zamyślenia wyrwały mnie ostatnie jej słowa.
-…ciężko teraz znaleźć prace. A jak się znajdzie to ciężko ją pogodzić ze studiami. A chcę się odciąć od mamy i Bartka… -wiem, że nie powinnam tego robić, ale cóż. Ja mogę. Wyciągnęłam wizytówkę

-przyjdź jutro pod ten adres. Zobaczymy co możemy zrobić…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz