Rozdział 7
-dzień
dobry… Pani?? -zapytałam
-to
Pani…?? -pokazuje ręką wszystko w około
-tak…
słucham -spojrzała na mnie i wyciągnęła pistolet. Wymierzyła we
mnie
-ty
suko!! -krzyknęła -pieprzysz mojego faceta!!! -zacięło mnie i
mimowolnie się uśmiechnęłam, sama nie wiem dlaczego. -śmieszy
Cię to?? no tak… bo wielka Pani ma wszystko, więc co będzie się
przejmować mną…. ale dla mnie jesteś pieprzoną dziwką!!!
-uniosła wyżej broń a ja przeklinałam w duchu Bartosza, gdzie on
jest? Boże przecież go wysłałam po pączki, będzie tu
najszybciej za 20 min a wtedy już prawdopodobnie nie bd żyła.
Nawet nie mogłam się ruszyć, żeby wcisnąć przycisk i wezwać
ochronę.
-kim
Pani jest? -pytam wreszcie
Przez
głowę przeszło mi to, że umrę! i wtedy usłyszałam dźwięk
spuszczonego spustu. Kula przeleciała mi parę centymetrów od
głowy, czułam jej podmuch. Druga wbiła się w podłogę pomiędzy
moimi nogami
-to
za Waldka.... -mówiąc to wymierzyła w moją klatkę piersiową i
nacisnęła spust. Poczułam się jakby czas zwolnił. Zamknęłam
oczy i poczułam, że upadam na biurko za nim straciłam przytomność
usłyszałam głosy, to chyba ochroniarze i krzyk Antyli -mojej
sekretarki. Wezwijcie lekarza!!
Obudziłam
się w białym pokoju, szpital. Sprawdziłam swój stan, ból prawego
ramienia, głowy, ale żadnego śladu po kuli.
Do
pokoju weszła mama. Była blada ale uśmiechała się
-Boże
kochanie jak zadzwonili myślałam, że coś Ci się stało….
kocham tego chłopaka!! -usiadła przy mnie -Będę do końca życia
całować go po stopach. W ostatniej chwili zakrył Cię ciałem.
-szybko się podniosłam.
-co
z nim??
-jeszcze
się nie obudził, ale wydobrzeje…
Umarłam
z milion razy od tego dnia. Choć minęły zaledwie 4 dni. Bartosza
po 3 dniach przenieśli z oiomu na zwykłą salę. Musiałam tam iść.
-co
Pani tu robi??
-A
Pani to?? -zapytam zdziwiona tym atakiem
-narzeczona
Bartka.
-miło
mi Panią poznać…
-a
mnie nie! to wszystko przez Ciebie. To Twoja wina, że on tam leży…
wynoś się stąd!
Stałam
i patrzałam się na nią. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Miała
rację to była moja wina, prawi umarł ratując mnie.
-masz
rację. To moja wina, pójdę już. -odwracam się i idę przed
siebie. Wiem, że nie mogę go tak zostawić. Wykonuję kilka
telefonów.
Siedzę
w biurze i patrzę na podłogę. Mimo, że jest doprowadzona do
porządku widzę oczyma wyobraźni wielką plamę krwi i kulę
utkwioną w panelach. Odwracam się od tego, nie potrafię patrzeć
na to wszystko. Minęło kilka miesięcy. Ocalił mnie, moje myśli
tylko do tego schodzą.
Słyszę
pukanie i odwracam się…
Spoglądam
jeszcze raz na drzwi, muszę się upewnić czy to na pewno on.
-Bartoszu….
-szepcze, to naprawdę on ??
-witaj
Megan. Przyszedłem Ci podziękować… -wręczył mi kwiaty. Nasze
dłonie się zetknęły i poczułam prąd płynący po całym moim
ciele. -dziękuję Ci za to, co dla mnie zrobiłaś…
-to
nic… nie zrobiłam dużo -odpowiedziałam -wracasz do pracy ??
-zapytałam i miałam nadzieję, że powie tak
-nie…
przyszedłem tylko podziękować
-dlaczego?
-stanął blisko mnie, miałam ochotę go pocałować -przydała by
Ci się solidna odprawa
-wystarczy
to co dostałem -stał tak blisko, że nasze nosy się prawie stykały
-nie potrzebuję pieniędzy Meg. Nie po to przyszedłem.
-to
po co przy…. -moje słowa zostały stłumione jego ustami.
Słyszałam jak z biurka spadają dokumenty, podniósł mnie i
posadził na nim. Całował mnie tak jak jeszcze nikt inny tego nie
robił. Miałam ochotę w nim utonąć. Nagle się ode mnie odsunął
i oparł czoło o moje czoło.
-Boże…
-szepnął -przepraszam… -wziął głęboki wdech i się odsunął.
-dziękuję Meg, dziękuję.... nawet nie wiesz jak bardzo Cię
kocham -wyszeptał i wyszedł z biura zostawiając mnie siedzącą na
biurku. położyłam dłoń na ustach. Czułam jeszcze jego usta.
Było cudownie, za cudownie.
Nagle
z zdwojoną siłą dotarły do mnie jego słowa „Nawet nie wiesz
jak bardzo cię kocham”, jeśli mnie kochał to czemu tak po prostu
wyszedł, zostawił mnie samą?!
Łzy
napłynęły mi do oczu. Rozpłakałam się.
Parę
dni później udałam się w stronę domu Bartka. Jeśli go nie bd,
zostawię czek w drzwiach.
Nacisnęłam
dzwonek i po chwili drzwi się otworzyły. Stanęła w nich
narzeczona Bartka. Zmroziło mnie to…
-czego
Pani chce? -naskoczył na mnie
-dzień
dobry… chciałam tylko to zostawić Bartkowi -podałam jej kopertę.
Otworzyła ją i spojrzała do środka
-myśli
Pani, że tymi paroma groszami kupi Pani nasze wybaczenie?? -zapytała
i położyła kopertę na stoliku obok drzwi.
-nie…
Bartek zapomniał je wziąć, więc je przywiozłam…
-jeśli
to wszystko, to do widzenia -już zamykała drzwi, gdy ukazała się
starsza kobieta na wózku
-Witam…
Pani to Megan tak?? -zapytała z uśmiechem. Skinęła tylko głową
-proszę wejść. Miło będzie mi Panią poznać. Tyle Pani zrobiła
dla mojego syna, że nawet nie wiem jak podziękować.
-tak…
tyle zrobiła, że prawie go zabiła… -starsza kobieta na nią
spojrzała
-proszę
się nią nie przejmować i zapraszam.
Ich
dom był wielki, na każdej ścianie wisiały zdjęcia. Czułam się
jak w rodzinnym domu. Moją uwagę przykuły pewne fotografię.
-to
Bartek -odpowiedziała starsza kobieta -niepodobny prawda? tak się
zmienił przez ten czas aż miło patrzeć -zaśmiała się -on kocha
swoją pracę. Trochę mnie martwi, że nie wrócił do Pani. U Pani
było bezpieczniej…
Miło
mi się rozmawiało. Mogłam spędzić tam cały dzień, ale bałam
się że jak on mnie tu spotka wpadnie w szał i nie będzie chciał
mnie znać.
Przy
drzwiach spotkałam młodą kobietę.
-witam…
Pani to…??
-Była
szefowa Pana Bartosza -odpowiedziałam
-Pani
Meg tak ?? Ja jestem młodszą siostrą Bartosza -uśmiechnęła się.
Przypominała mi wszystkie moje koleżanki. One potrafiły się
cieszyć życiem. Ja już nie potrafiłam.
Zaproponowałam
jej podwiezienie, zgodziła się. Usta się jej nie zamykały,
głównie mówiła o Bartku. Jednak ani razu nie podało to co mnie
interesowało. Gdzie on teraz pracuje?? z zamyślenia wyrwały mnie
ostatnie jej słowa.
-…ciężko
teraz znaleźć prace. A jak się znajdzie to ciężko ją pogodzić
ze studiami. A chcę się odciąć od mamy i Bartka… -wiem, że nie
powinnam tego robić, ale cóż. Ja mogę. Wyciągnęłam wizytówkę
-przyjdź
jutro pod ten adres. Zobaczymy co możemy zrobić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz