I love you, Meg

czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział 5


Rozdział 5

W domu szybko ubrałam się w garsonkę. Miałam ich trzy, wszystkie na spotkania z matką i jej przyjaciółkami. Panowała tam dość sztywna atmosfera, mało kto wytrzymywał długo, ale jak chciało się być kimś to trzeba było być na spotkaniach u mojej kochanej mamusi. Ja przychodziłam tam tylko z uprzejmości i spoglądałam z dużymi oczami jak większość kobiet wchodziło mojej matce w d*.
Tak jak zapowiedział Bartek, przed drzwiami czekał na mnie Sebastian. Miał dość przerażoną minę.
-dobrze, że Pani się znalazła, baliśmy się...
-nie martw się... musimy się spieszyć -wyszeptałam i ruszyłam w stronę samochodu.

Tak jak przepuszczałam, matka z salonu w domu zrobiła kawiarenkę. Po całym salonie przemieszczały się kobiety w różnego rodzaju garsonkach. A najbardziej śmieszył mnie ich chód. Chodziły jakby chciały do łazienki.
Za nim matka weszła, ja już ją poczułam. Chłód i perfumy emanowały od niej z paru metrów. Zawsze miałam wrażenie, że ona nigdy się nie starzeje. Za każdym razem wygląda młodziej.
-mamo... -wzdycham
-Megan! Już myślałam, że nie przyjdziesz -przytula się do mnie, a ja czuję przytulające się do mnie kości. Na usta ciśnie mi się pytanie: Ty coś w ogóle jesz?!
Kolacja przebiega drętwo, jak zawsze. Nikt się nie odzywał jeśli matka na to nie pozwoliła.
Cieszyłam się, gdy już mogłam wyjść. Matka odprowadziła mnie do drzwi, ale nie pozwoliła mi wyjść.
-Meg... coś jest nie tak? -zapytała
-wszystko ok.
-myślę, że powinnaś pójść do lekarza, martwię się o ciebie...
Chciałam już odpowiedzieć, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. Matka otworzyła drzwi. Stał w nich Bartosz. Wpatrywał się w nas jakby nie zrozumiał co my tu robimy.
-dobry wieczór -wyszeptał
-tak... bardzo dobry -wyszeptała matka. Nagle zrobiła się jak milusia kotka. Puściła moją rękę i podeszła do Bartka. Dotknęła jego ramienia -bardzo się cieszę, że widzę cię Bartoszu.
-mnie również miło Panią widzieć -spojrzał na mnie -już jest Pani gotowa do wyjścia?
-tylko wezmę płaszcz. -wyszeptałam ruszając w stronę szafy, gdzie zostawiłam płaszcz. Bartek jednak mnie uprzedził. Otworzył szafę i wyciągnął mój płaszcz, a raczej wygrzebał z rzuconych tam płaszczy.
wracam do domu, czuję się wyzwolona i odprężona. Dziś nie mam ochoty na więcej, obiecałam mamie zakupy jutro.
Spoglądam w przednie lusterko auta. Napotykam chłodne spojrzenie Bartka.
-nie lubisz mnie?? -pytam i dziwnie się, że w ogóle takie coś wyszło z moich ust. Dziś wypiłam więcej niż zawsze, może to przez to.
Patrzę na niego i widzę zdziwienie, zawstydzenie. Gdzie podziały się te zimne oczy. Nagle czuję gwałtowne hamowanie, lecę lekko do przodu. Podnoszę wzrok i widzę, że stoimy za ciężarówką, która też stoi w dziwnej „pozie”
-przepraszam -rzuca Bartek i znowu widzę tą „stalową” twarz.
patrzę przed siebie i widzę zbliżającego się do nas kierowcę ciężarówki. Puka w okno
-nic się wam nie stało? -pyta -przed nami zdarzył się wypadek. hmmm radzę zawrócić -podnosi się i patrzy za nas -albo i nie…
odwracam się i widzę sznur aut za nami. Słyszę nagle syreny: policja, karetka, straż pożarna. Opadam z sił, patrzę na zegarek, dochodzi 4 rano. Nawet o tej porze zdarzają się wypadki.
Pół godziny później powieki mi opadają i usypiam.

Dzwoni budzik, przeciągam się, uśmiecham się i nieruchomieje. Jestem w sypialni, a jak usypiałam znajdowałam się na tylnym siedzeniu auta!!
rozglądam się powoli, szybko odkrywam pościel. JESTEM W SAMEJ BIELIŹNIE, przełykam głośno ślinę. Oszalałam chyba, czyżby mi się to śniło.
Po śniadaniu szybko się ubrałam i ruszyłam w stronę windy, gdzie czekał już na mnie Bartek. Z jego twarzy nie można było nic odczytać.
-dzień dobry -szepnął, kiwnęłam głową
W holu czekała już moja mama. Nie wyglądała jakoś najlepiej. Cienie pod oczyma, makijaż nawet nie potrafił tego ukryć. Gdzie się podziała piękna kobieta z którą rozmawiała wczoraj?!
-kochanie, wyglądasz ślicznie -rzuciła moja matka’
-o Tobie bym tego nie powiedział
-wezwali mnie nad ranem do szpitala. Wypadek, 3 osoby zmarły, 5 w krytycznym stanie. -spojrzałam na Bartka, nawet na mnie nie patrzał.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz