I love you, Meg

piątek, 16 października 2015

Epilog

Patrzałem na śpiącą żonę. Mimo, że minął rok ja jeszcze nie mogłem uwierzyć, że zgodziła się zostać moją żoną.
Spojrzałem na jej zaokrąglony brzuch.
Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. W ciele tak pięknej kobiety rozwijało się nowe życie. Stworzyliśmy coś pięknego.
-co tak się szczerzysz? -zapytała nagle Meg. Moja ukochana Meg.
-bo cię kocham -uśmiechnąłem się w jej kierunku .
Meg odwzajemniła mój uśmiech, a ja poczułem dumę.
-wiesz, że jesteś najcudowniejszą kobietą na świecie -szepnąłem
-a ty jesteś najcudowniejszym facetem na świecie.
Nachyliłem się nad nią i złożyłem delikatny pocałunek na jej wypukłym brzuchu.
-jestem gruba -stwierdziła oburzona.
-jesteś piękna
-nie zmieszczę się teraz w żadną z sukienek -odparła gładząc brzuch -w czym pójdę na jutrzejsze przyjęcie?
-kupimy coś...
-nie ma na to czasu
Usiadłem na skraju lóżka i wyciągnąłem spod niego duży karton. Uwielbiałem kupować jej prezenty, a szczególnie sukienki. Wyglądała w nich pięknie.
-kolejny prezent? -zapytała spoglądając przez mój bark.
-tak
-pokaż -wyszeptała
Położyłem pudło na łóżku. Meg ciesząc się jak małe dziecko otworzyła wieko.
-czerwona? -zapytała
-w niej wyglądasz najpiękniej.
*
w samo południe wyszedłem go pracy. Jakbym wiedział co wydarzy się tego dnia, nie wystawiłbym nawet nosa za drzwi. To był dzień, który miał zmienić nasze życie.
 *******
koniec
części drugiej

czwartek, 15 października 2015

Rozdział 15



To był najgorszy czas w moim życiu. To był najdłuższy tydzień w moim życiu. Każda minuta przyprawiała mnie o mdłości. Moje życie tak po prostu się skończyło. Byłem tak po prostu martwym ciałem. Niby funkcjonowałem, ale tak naprawdę byłem martwy.
Zrobiłem się chyba nawet odporny na płeć przeciwną. Nawet ekspedientka w sklepie z odkrytym biustem mnie nudziła.
Siedziałem na kanapie przed przebieralnią i czekałem, aż moja nowa podopieczna wybierze sukienkę na bal. Co chwile pokazywała mi się w innej kiecce. Miałem wrażenie, że mnie podrywa.
Godzinę później o mało nie usnąłem. Ta dziewucha potrafiła zanudzić na śmierć każdego.
Podszedłem do przebieralni.
-skończyłaś? -zapytałem
Odpowiedział mi głuchy dźwięk. Potarłem czoło i otworzyłem przebieralnie.
Zobaczyłem tam to czego się spodziewałem, czyli nic. Popchnąłem drzwi i wszedłem do środka. W ścianie naprzeciwko były ukryte drzwi.
Ta smarkula nawet nie pomyślała, że odnalezienie jej będzie dla mnie łatwe tak jak otwarcie piwa. Meg robiła mi takie niespodzianki, więc nauczyłem się szybko jak postępować w takich sytuacjach.
*
15 minut potem byłem już pod kawiarnią, gdzie umówiła się z koleżanką. Wszedłem do środka. Dziewczyna jeszcze mnie nie zobaczyły. Podszedłem do tej dziewczynki i położyłem jej dłoń na ramieniu
-koniec zakupów, dziecino -rzuciłem
-ale jak? -zapytała zdziwiona
-wychodzimy -pomogłem jej wstać z miejsca. Rzuciłem pieniądze na stolik i wyszedłem ciągnąc ją za sobą.
-nie ze mną takie numery -syknąłem wpychając ją do auta.
Na szczęście droga nie była długa i nie musiałem patrzeć na tego rozpieszczonego bachora. Byłem jej ochroniarzem tylko dla tego, że musiałem się czymś się zająć. Musiałem zająć czymś myśli.
*
Wszedłem do kuchni. Nalałem sobie szklankę wody i wtedy zadzwonił mój telefon. Zdziwiłem się. Jakiś nieznany numer dzwonił na mój prywatny numer.
Jednak odebrałem.
-tak? -zapytałem
-Bartek -usłyszałem jej szept. Zacięło mnie. Mój oddech przyśpieszył, a świat zawirował. Musiałem się przytrzymać bałtu szafki.
-Meg -wyszeptałem. Chyba sam nie wierzyłem, że to może być ona.
-możesz przyjechać? -zapytała
-Meg, ja... -nie dała mi odpowiedzieć. Usłyszałem dźwięk zakończenia połączenia.
Uderzyłem telefonem o stół. Zagotowałem się. Nie mogłem do niej jechać, byłem w pracy. Nie odzywała się tyle czasu. Uderzyłem głową o ścianę.
-idioto, przecież ona straciła pamięć -powiedziałem sam do siebie.
Ale po jaką cholerę do mnie dzwoniła?
I wtedy przypomniał mi się jej głos. Głos mojej Meg.
Zadzwoniłem do Simon.
-Lou -szepnęła -jednak się namyśliłeś
-zbieraj się -syknąłem -praca czeka
-co?
-pilnujesz dziś małej Kedey. -rzuciłem i rozłączyłem się. Ta kobieta coraz bardziej działa mi na nerwy. Chciałem, aby wreszcie zajęła się swoją pracą a nie podrywaniem mnie.
*
Do domu Alicji, dotarłem szybciej niż powinienem. Myślę, że złamałem wszystkie możliwe zasady. Jednak Meg była warta wszystkiego. Ona była najważniejsza.
Drzwi otworzyła mi Alicja. Wyglądała na przejętą.
-powiem jej, że przyszedłeś.
Oczywiście nie miałem zamiaru czekać, aż mi pozwoli wejść. Ruszyłem od razu za nią.
Weszliśmy do dużego pokoju. Nigdzie nie było Meg.
Alicja podeszłą do białych drzwi i w nie zapukała.
-Meg
-tak mamo? -usłyszałem jej zagłuszony głos.
-masz gościa
-zaraz wyjdę -odparła.
Nie miałem zamiaru czekać.
-Meg -szepnąłem
-Bartek -usłyszałem jej westchnienie.
-wzywała mnie jaśnie pani -rzuciłem próbując zażartować, ale tak naprawdę wszystko mnie zżerało od środka. Od kiedy ją usłyszałem moje życie zaczęło mieć sens. Moje ciało ożyło.
-ja...
-Meg, nie będziemy rozmawiać przez drzwi -rzuciłem.
Pogrzebałem przy zamku i otworzyłem te cholerne dzielące nas drzwi.
Stanąłem w drzwiach. Zamurowało mnie. Ne widziałem jej tyle czasu. Serce o mało nie wyrwało mi się z piersi.
Nagle podbiegła do mnie i rzuciła się w moje ramiona. Automatycznie przyciągnąłem ją do siebie. Tak bardzo mi jej brakowało. Jej zapach...
-jak jak za tobą tęskniłam -wyszeptała w moją pierś. Zacisnąłem ramiona jeszcze mocniej.
-Meg...
-kocham cię -jej słowa były jak lekarstwo na moją zranione serce
-Meg -wyszeptałem i schowałem swoją twarz w zagłębienie jej szyi.
-dziękuję -szepnęła. Nie wiedziałem za co mi dziękuję, ale mnie to nie obchodziło.
-kocham Cie, Meg.

poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział 14



5 lat później


To miało być rutynowe zadanie, które nie miało trwać dłużej niż rok.

Minęło już 5 lat, więc co ja tu robię?!

Przetarłem czoło. To było chyba najgłupsze pytanie jakie mogłem sobie zadać.

Spojrzałem na leżącą na łóżku szpitalnym Meg.

No co ja robię?

Czekam, aż moja najukochańsza się wreszcie obudzi.

-Meg -szepnąłem -obudź się proszę.



„-jej nadajnik z telefonu nie odpowiada

-pewnie się zepsuł -krzyknąłem -zbieraj ludzi!”

„Meg nie zostawiaj mnie!”



Zacisnąłem mocno pięści. Myślałem, że zaraz zwariuję!

Przecież to nie mogło się tak skończyć. Przecież przed nami jeszcze długie życie. Nikt nie mógł mi jej teraz odebrać!



„spojrzałem w tylne lusterko i zobaczyłem, że usnęła. Wyglądała tak słodko kiedy spała. Nie chciałem jej budzić, więc wziąłem ją delikatnie w ramiona. Przytuliła mnie do siebie. Poczułem się jak w niebie. Miałem przy sobie kobietę, którą kochałem.

Wszedłem z nią w ramionach do jej sypialni. Położyłem na satynowej pościeli. Uśmiech wyszedł mi na usta, oddałbym wszystko za to, żeby tak było codziennie.

Zdjąłem z jej stóp buty i postawiłem obok łóżka. Rozpiąłem jej marynarkę i ją zdjąłem.

Chciałem ją tak zostawić, ale nie potrafiłem. Chciałem ją zobaczyć w całej okazałości. Ściągnąłem jej koszulę i zamarłem. Jej ciało było naznaczone wieloma bliznami. Upadłem przed nią na kolana. Miałem ochotę płakać, jego ukochana tak cierpiała...”



potrząsnąłem głową. Musiałem odrzucić te wszystkie złe wspomnienia. Podszedłem do jej łóżka i ukląkłem.

Wpadałem w jakąś czarną dziurę. Nie mogłem sobie nawet wyobrazić jakby to było jakby ona teraz umarła. Moje życie nie miałoby sensu, wolałabym umrzeć.

-Boże, proszę nie pozwól jej umrzeć -szepnąłem trzymając ją za rękę -nie pozwól. Nawet jeśli nie mamy być przez to razem, to nie pozwól jej umrzeć.

-Bartek -usłyszałem głos Alicji. Nie miałem ochoty się odwracać. -idź do domu -poczułem jej dłoń na ramieniu.

Jak miałem iść do domu? Jak miałem ją zostawić?

-a jak się obudzi?

-zawiadomię cię.

-nie, zostaję. -mruknąłem

Wstałem z kolan i usiadłem w rogu pokoju. Nie chciałem wychodzić, ale też nie chciałem przeszkadzać, matce Meg.

Nawet nie wiem kiedy usnąłem. Ale sen mi się podobał, nie chciałem się z niego budzić.

Coś kazało mi się obudzić. Jakiś głos z wewnątrz mnie krzyczał, abym się obudził.

Otworzyłem gwałtownie oczy i zobaczyłem ją. Wpatrywała się we mnie. Pierwszą moją myślą było to, że to jeszcze sen.

-O Boże, Meg -szepnąłem i szybko zerwałem się z fotela. Chciałem do niej podbiec, ucałować.

-kim pan jest? -jej pytanie wbiło mnie w podłogę. Na początku myślałem, że się przesłyszałem.

-kim pan jest? -gdy powtórzyła pytanie, myślałem że żartuje. Miałem ochotę się roześmiać, ale wtedy napotkałem jej zdezorientowany wzrok.

Ona mnie naprawdę nie pamiętała. Upadłem na kolana. To nie mogło być prawdą.

-to nie może być prawda -wyszeptałem

-nic panu nie jest? -zapytał mnie dobrze mi znany głos.

Bolało mnie serce. Czułem jak rozrywa mi je od środka.

-Meg, kochanie! -do pokoju wbiegła Alicja.

To był najgorszy dzień w moim życiu. Zapragnąłem umrzeć.

środa, 7 października 2015

Rozdział 13



Byłem tak zmęczony, miałem ochotę umrzeć!
Po wyjściu z komisariatu nawet nie opłacało mi się kłaść. Wziąłem tylko prysznic i nałożyłem czyste ciuchy.
Stew obiecał mi, że pójdzie popilnować Meg w czasie rannego biegania. Miałem ochotę za to całować go po stopach.
Po wejściu do apartamentu Meg, ogarnęło mnie znużenie. Położyłem się na ławce, która znalazła się dziwnym trapem tuż pod drzwiami mojego gabinetu.
-na pięć minut -mruknąłem do siebie i zamknąłem oczy. Mimo, że ławka była niewygodna moje oczy się zamknęły i odpłynąłem.
Obudziło mnie mocne uderzenie w wyniku czego wylądowałem na ziemi. Otworzyłem oczy i spojrzałem na góry. Nade mną stała Meg. Wpatrywała się we mnie z irytacją.
W tym momencie tak cholernie ją kochałem.
-czego? -zapytałem podnosząc się
-wychodzimy -odparła uśmiechając się.
-gdzie?
-do Zoo
Miałem ochotę się roześmiać. To była najgłupsza rzecz jaką usłyszałem od początku dnia, a nie powiem usłyszałem dziś dużo bajek.
-żartujesz -mruknąłem i stanąłem przed nią. Dzieliły nas milimetry, nasze nosy praktycznie się stykały. Czułem jej oddech na swoich ustach. Miałem ochotę nachylić się jeszcze kawałek i złączyć nasze usta.
-nie -rzuciła i odeszła -szybko
Wziąłem marynarkę z ławki i ruszyłem za swoją królową. Byłem tak podniecony, że każdy ruch wywoływał cichy jęk. Nawet nie wiem jakim cudem wsiadłem za kierownicę.
*
Czułem się jak małe dziecko. Zwiedzanie Zoo, nie było z moich wymarzonych wycieczek. Chyba wolałbym pozwiedzać cmentarz.
Byłem tak zagłębiony w swoich myślach, że nie zauważyłem kiedy Meg się oddaliła. Omiotłem wzrokiem cały teren w około siebie. Nigdzie jej nie było. Jakby nie fakt, że często znajdowałem się w takiej sytuacji, pewnie zacząłbym panikować.
Wziąłem kilka głębszych oddechów i ruszyłem przed siebie.
Obszedłem chyba z trzy razy cały teren Zoo dookoła. Wtedy zaczęła ogarniać mnie panika.
Cholera! Jeśli Nathan zechciał ją dopaść, to zapewne już nie żyła.
Przechodziłem obok jednego z barów, kiedy usłyszałem jej śmiech. Siedział obok jakiegoś kolesia. Ogarnęła mnie złość. Jeśli mógłbym ją zabić, to zapewniam... nawet bym się nie zawahał.
Podszedłem do dobrze bawiącej się dziewczyny i zmierzyłem ją wzrokiem. Koleś, który siedział obok mnie spojrzał na mnie z przerażeniem. O tak bój się! Zabiję ciebie też!
-o jesteś już -Meg posłała mi uroczy uśmieszek
-słuchaj, idiotko -syknąłem łapiąc ją za rękę
Facet obok wstał automatycznie. Zmierzyłem go wzrokiem. Jeśli miał choć trochę oleju w głowie, nie będzie wchodził ze mną w złe interakcje.
-Bartek -szepnęła Meg
-idziemy -rzuciłem i zacząłem ją ciągnąć za sobą.
-Waldek... widzimy się później -krzyknęła do faceta z którym siedziała.
-nie widzisz się z nikim -uśmiechnąłem się do niej.
*
to chyba była najdłuższa podróż w moim życiu. Meg patrzała na mnie ciągle zła. Ale co ja miałem zrobić? Byłem tak na nią zły.
-przepraszam -rzuciłem, otwierając jej drzwi od auta.
-nie trudź się -mruknęła.
Weszła szybko do windy i za nim do niej dobiegłem, metalowe drzwi się zasunęły. Mogłem zatrzymać windę, ale chciałem dać jej trochę wolności.
Wjechałem na górę windą ekspresową. Za nim drzwi windy, którą jechała Mego otworzyły się, ja stałem przed nimi.
Była wręczy nie zadowolona, kiedy mnie ujrzała.
*
przez okrągły tydzień miałem spokój. Meg dziwnie, była grzeczna. Słuchała wszystkiego co do niej mówiłem. Zastanawiał mnie tylko fakt, gdzie jest haczyk w tym wszystkim.
Daga, także nie robiła żadnych wybryków i wszystko szło ku dobremu. Na moje szczęście, przyjęli ją do ośrodka leczenia uzależnień. Wszystko szło ku dobremu, przynajmniej tak mi się wydawało.
-idziemy na zakupy -uśmiechnęła się Meg.
Jeśli bym powiedział, że jestem zadowolony to bym skłamał.
-idziemy -odparłem
Meg wybrała dość maleńki sklepik.
-Meg, dawno cię nie widzieliśmy -krzyknęła ekspedientka jak tylko przekroczyliśmy próg sklepu.
-Jana -Meg uściskała starszą kobietę.
-przystojniaku -kobieta uśmiechnęła się do mnie -usiądź tu
Usiadłem na białej kanapie na wprost przebieralni. Meg przymierzała chyba tysiące sukienek. Jedne więcej zakrywały, inne mniej. Po pół godzinie miałem dość. Meg miała właśnie przymierzać bardzo kusą sukienkę. Podszedłem do przebieralni i jakby nic odsłoniłem kotarę. Nie obchodziło mnie to, czy będzie stała tam naga czy jak. Jednak zdziwiło mnie to co tam zobaczyłem, a raczej tego co nie zobaczyłem. Ona po prostu się rozpłynęła.
Przejrzałem wszystkie przebieralnie i zagotowałem się. Nie wiem jakim cudem się ulotniła, ale tym razem pożałuje, że zrobiła mi coś takiego.
Sprawdziłem wszystkie nagrania z kamer i przesłuchałem taksówkarza, który ją wiózł. Zajęło mi to niecałą godzinę.
Królowa siedział w kawiarni z Antylią. Piły kawę jakby nigdy nic.
Podszedłem do ich stolika i uderzyłem w niego dłońmi.
-zdałeś -Meg obdarowała mnie uśmiechem -poprzedni ochroniarz nie mógł mnie znaleźć.
-przegięłaś -rzuciłem -ty też -wskazałem na Antylię
-ja? -zapytała -Meg, nie powiedziałaś mu?!

Wyprowadziłem z kawiarni moją towarzyszkę. Wrzuciłem ja do auta i zatrzasnąłem drzwi.

poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 12

Daga



Całą drogę na przyjęcie milczeliśmy. Żadne z nas nawet sobie nie dogryzało. Mimo, że na usta cisnęło mi się wiele uwag w jej kierunku, ale nie otwierałem ust. Cisza chyba nas ratowała przed nadchodzącą kłótnią.
Stanęliśmy przed rezydencją Tessów. Wyprostowałem się. Wysiadłem z auta i otworzyłem Królewnie drzwi.
Wystawiłem ramie, a ona za nie chwyciła. Do drzwi podchodziłem z uśmiechem. Mimo, że się nie odzywała, ale wbijała mi palce w rękę.
Chciałem jej tego pogratulować, ale nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć w drzwiach stanęła Alicja.
-dobry wieczór, pani -rzuciłem -poczekam w aucie -zwróciłem się do Meg.
-oj, kochaniutki -poczułem na ramieniu czyjąś dłoń -nie zostaniesz?
-mamo... -wtrąciła się Meg.
-poczekam w … -nie zdążyłem dokończyć.
Alicja wciągnęła mnie do środka. Byłem przerażony. Ja jeden i … cholera, ile tu było kobiet?!
-chciałem pana przeprosić za to ostatnie -przerwała -ale wie pan, jeśli chodzi o Meg, to zachowuję się jak lwica -wyszeptała kładąc dłoń na mojej piersi.
-nic się nie stało -odparłem ściągając jej dłoń z siebie.
W myślach przeklinałem dzień, w którym zgodziłem się zostać ochroniarzem Meg.
-przepraszam, pójdę poszukać Meg -rzuciłem
-jej nic się tu nie stanie -odparła łapiąc mnie za rękę.
-jednak pójdę -wyswobodziłem rękę i ruszyłem na poszukiwanie Meg.
Ten dom był jak jeden wielki labirynt. Jak nie błądziłem między tymi wszystkimi kobietami, to zgubiłem się w ogrodzie.
Miałem ochotę usiąść i płakać ze śmiechu.
Ja Bartek Tomlinson, dowódca, żołnierz zgubiłem się w ogrodzie!
Cholera! Pustynie nie miały przede mną tajemnic, a ten pieprzony ogród był jedną wielką zagadką.
-z czego się śmiejesz? -zapytał mnie cudowny głos mojej wybawicielki.
Miałem ochotę całować ją po stopach.
-zgubiłem się -rozłożyłem ręce
-pan Wielki się zgubił? -zapytała powstrzymując śmiech.
-jak widać -odparłem -prowadź
Ona jednak stanęła i uniosła wysoko brwi.
-a co będę miała z tego?
-święty spokój -odparłem
-śmieszny jesteś
-Meg... -wyjęczałem -dobra, czego chcesz? -zapytałem
-pójdziesz ze mną jutro do ZOO -odparła z uśmiechem, a ja o mało nie posikałem się ze śmiechu.
-ZOO? Meg... to dla dzieci.
-no to dobranoc -rzuciła i odeszła. Zniknęła za krzakiem.
Pobiegłem za nią, ale już jej tam nie było. Po prostu zniknęła.
-Meg, cholera! -krzyknąłem
-no co? -zapytała tuż za mną
-jak to zrobiłaś?
-znam ten ogród, jak własną kieszeń -uśmiechnęła się.
-dobrze -odparłem zrezygnowany -a teraz wyprowadź mnie z tego przeklętego ogrodu.
-odwróć się
-po co?
-odwróć się -powtórzyła
Odwróciłem się i zobaczyłem podjazd z przodu domu.
Spojrzałem na nią. Mała wiedźma wzięła mnie podstępem.
-Meg -wysyczałem
-co jest Tomlinson?
-obiecuję, zabiję cię kiedyś -rzuciłem'-myślę, ę nie ty jeden -odparła.
Jej odpowiedź uderzyła we mnie z dwojoną siłą. Przypomniał mi się Nathan. Zacisnąłem dłonie w pięści.
Mój telefon zaczął brzęczeć.
-Tomlinson
-Lou, tu Ben -rzucił
-co jest? -zapytałem zły
-Daga...
-o Boże -zakryłem dłonią oczy -co się stało?
-jest tu, na moim komisariacie -wyszeptał -Stary ją przesłuchuje.
-zaraz będę -mruknąłem i rozłączyłem się.
Myślałem, że gorzej być nie może. Jednak się myliłem.
-zadzwonię do stewa...
-odwieź mnie do domu, Lou -odparła z naciskiem na słowo „Lou”.
*
Jechałem bardzo szybko. Nawet za szybko jak na mnie. Zdziwiłem się, że Meg nic nie powiedziała.
Odstawiłem ją do domu i ruszyłem w dalszą drogę.
Najcudowniejszą sprawą było to, ze dotarłem na komisariat o północy, bo oczywiście nie miałem nic innego do roboty.
Cholera!
Do środka wszedłem zły. Myślę, że jakbym teraz spotkał Dagę, to bym ją udusił!
-miałem po ciebie dzwonić, Bartek.
-Greg -rzuciłem w stronę komendanta
-chodź.
Poszedłem za nim i poczułem się jakbym szedł na skazanie.
Usiadłem naprzeciwko niego. Miałem ochotę wyć do księżyca.
-Daga, napadła na kobietę -rzucił
Przez minutę zapomniałem o oddychaniu.
-to jakiś żart, tak? -zapytałem
-nie, Lou. Biedaczka wylądowała w szpitalu.
-cholera! -syknąłem -mam problemy?

-ty nie, ona...

*********
dawno nie było nic o "drama queen", więc Daga musiała coś namieszać :D

*********
A teraz coś nowego i z innej beczułki :D
wraz z ostatnim rozdziałem "Księcia Markusa" ukaże się moje nowe opowiadanie...
będzie to KRYMINAŁ!, a że jeszcze nigdy nie pisałam kryminałów, to jest dla mnie MEGA wyzwanie.
Opowiadanie będzie mieszanką: tajemnic, kłamstw, morderstw... ogólnie nastawione będzie na zbrodnie, ale oczywiście nie zabraknie "MIŁOŚCI"!!!!
mam nadzieję, że bd ze mną :*
Już teraz możecie już "lukać" na okładkę, wprowadzenie i bohaterów "Joker"
Zapraszam :*

środa, 23 września 2015

Rozdział 11



Wysiadłem z auta zabierając ze sobą jej czerwony bucik. Nie otworzyłem jej drzwi, tylko ruszyłem w stronę windy.
Byłem zły, a ona dolewała oliwy do ognia!
Stanąłem przed windą i zacisnąłem palce na czerwonej „szpilce”
Usłyszałem odgłos uderzania jednego obcasu o posadzkę.
Odwróciłem się do niej dopiero, gdy stanęła obok mnie.
Uderzyła mnie w ramię.
-co ty do cholery robisz? -krzyknęła
-otwieram pani drzwi -szepnąłem akurat w momencie, gdy drzwi windy się otworzyły.
Weszliśmy do niej w tym samym momencie.
-możesz oddać mi buta? -zapytała wystawiając dłoń w moim kierunku.
-nie -odparłem -zostawię sobie na pamiątkę.
Meg wcisnęła przycisk „STOP”. Winda z lekkim szarpnięciem zatrzymała się.
Spojrzałem na nią pytająco.
-Meg... -szepnąłem, a ona się na mnie rzuciła.
Za wszelką cenę chciała odzyskać buta. Ta zabawa pozwoliła mi trochę się rozluźnić.
Nagle upadliśmy na podłogę. Na szczęście to ona upadła na mnie a nie na odwrót.
Nie wiem ile czasu się szarpaliśmy, ale wystarczyło to na tyle żeby ktoś uruchomił windę. Nawet tego nie poczułem.
Nagle drzwi windy się otworzyły. Byliśmy w apartamencie Meg.
Byłem ciekaw kto uruchomił windę.
Wraz z otwartymi drzwiami, moja ręka z jej butem upadła płasko na ziemię.
Spojrzałem do góry zobaczyłem nad sobą Stewa.
Ukląkł obok mas i podniósł buta, który wypadł mi z dłoni.
-myśleliśmy, że winda się zepsuła -zaczął -ale widzę, że się dobrze bawiliście -rzucił i wstał.
Zsunąłem Meg z siebie i wstałem. Nie miałem ochoty jej podnosić, ale...
Podniosłem ją do pozycji stojącej. Chyba przytrzymałem ją w ramionach trochę dłużnej niż powinienem. Puściłem ją szybko.
Przestraszyłem się własnej reakcji.
Podszedłem do Stewa. Wyciągnąłem mu buta z dłoni i sobie poszedłem.
Gdy miałem wchodzić już do dyżurki uniosłem jej buta, jak trofeum.
-niech cię piekło pochłonie, Tomlinson -krzyknęła
-chciałbym -wyszeptałem i zamknąłem drzwi za sobą.
*
Stew na szczęście o nic nie pytał. Dziwiło mnie jednak to co, on tu robił.
-co ty w ogóle tu robisz? -zapytałem
-zawsze nadzoruję swoich nowych pracowników -odparł
-mnie nadzorujesz? -zapytałem zdziwiony
Skinął głową w odpowiedzi.
-przecież mnie znasz...
-no właśnie -wyszeptał -muszę zapobiegać takim akcją jak dziś.
Chwycił buta i włożył obcas do mojej kawy. Zmarszczyłem nos.
-zostanę dopóki nie przestaniecie zachowywać się jak dzieci.
Spojrzałem na buta w mojej kawie. To było najcudowniejsze trofeum w moim życiu.
Uśmiechnąłem się w momencie, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Spojrzałem w tamtym kierunku. Za drzwi wychyliła się twarz Meg.
-czy mogłabym porozmawiać z Bartkiem? -zapytała wchodząc. Była opatulona w gruby szlafrok.
-co się stało? -zapytałem
-na osobności -spojrzała znacząco na Stewa, który automatycznie wstał.
-do miłego, gołąbeczki -rzucił i wyszedł
-co się stało? -zapytałem ponownie
-przyszłam odzyskać buta -odparła i rozwiązała szlafrok.
Moim oczom ukazał się biały gorset i białe bokserki.
Zrobiło mi się gorąco.
-nie wiem co kombinujesz, ale nie przeciągaj struny -miałem nadzieję, że mój głos zabrzmiał ostro.
Meg podeszłą i usiadła na biurku. Podniosła stopę do góry i przejechała nią po mojej twarzy, aż po krocze.
Ze wszystkich sił próbowałem nie zareagować. Nie miałem zamiaru robić nic, oprócz tego, że mogłem ją tylko pokonać jej własną bronią.
Przerzuciłem jej nogę przez moje i razem z krzesłem wsunąłem się między jej nogi.
Zesunąłem ją z biurka wprost na moje kolana i mocno przysunąłem ją do siebie. poczułem jak zesztywniała.
-to co, zabawimy się? -zapytałem przysuwając się mocniej do biurka. Wtedy sposób uwięziłem ją między sobą a meblem.
-ja...
Nachyliłem się nad jej szyją. Pachniała tak cudownie...
-nie pogrywaj ze mną, Meg... -wysyczałem jej prosto w usta.
Nawet nie mogła sobie wyobrazić, jak bardzo w tej chwili chciałem ją pocałować.
-chciałam tylko odzyskać buta -wyszeptała.
-tak? -odparłem.
Poniosłem się z krzesła, które z hukiem upadło na podłogę.
Położyłem Meg na biurku i oparłem się na pięściach, które musiałem zacisnąć, aby jej nie dotknąć.
Nachyliłem się nad nią.
-idź już, Meg -rzuciłem odsuwając się od biurka i od niej.
Stanąłem do niej tyłem.
Cholera! Miałem już 30 lat, a zachowywałem się jak jakiś szczeniak! Ta kobieta doprowadzała mnie do furii.
Musiałem się uspokoić. Mój stan ducha i umysłu nie był bezpieczny dla nas obojga.
Słyszałem tylko jak się ubiera.
Odwróciłem się dopiero, gdy usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi.

Mała wiedźma zabrała za sobą buta!

*********
przepraszam, że tyle to trwało, ale jestem już drugi tydzień chora :(
nie miałam siły nic przepisywać, a jedyne opowiadanie, które miałam w miarę przepisanie było "Call me: Julia"...
postaram się jutro wstawić coś z "Markusa"
pozdrawiam :*
i przepraszam jeszcze raz 

wtorek, 8 września 2015

Rozdział 10


Wprowadzono mnie do małego pomieszczenia. Ściany były szare i praktycznie gołe. Całe pomieszczenie oświetlało małe okratowane okienko. Poczułem się jak sardynka w puszce.
Na środku pomieszczenia znajdował się drewniany stolik i dwa krzesła.
Usiadłem na jednym z krzeseł, tyłem do wejścia i westchnąłem.
To miało być spotkanie z przyjacielem po latach. Zacisnąłem dłonie w pięści.
Nie spodziewałem się takiego spotkania i to w takim miejscu.
Powianiem był po przewidzieć, spodziewać się.
Przecież jakby nie ja, to zrobiłby krzywdę tej dziewczynie tamtej OWEJ nocy.
Boże, przecież on ją wtedy prawie zgwałcił.
Cholera, on skrzywdził Meg!
Drzwi za mną zaskrzypiały.
Całe moje ciało naprężyło się. Nagle pomieszczenie zrobiło się strasznie maleńkie, a powietrze jakby się ulotniło.
Tlenu!
-witaj, przyjacielu -usłyszałem dobrze znany mi głos.
Spojrzałem na niego, gdy siadał naprzeciwko mnie. Z wyglądu nic się nie zmienił.
-jeśli nie chcesz się przywitać, to przynajmniej powiedz z jakiej to okazji.
Wtedy go nie odtrąciłem. Był pijany i zwaliliśmy wszystko na to. Ta dziewczyna też niczego nie pamiętała, albo nie chciała pamiętać.
Dziś jednak jesteśmy tu, ja bardzo dobrze pamiętam.
-widzę, że upadłeś dość nisko -wysyczałem. Jednak tak naprawdę miałem ochotę przywalić mu w pysk.
-nisko? -roześmiał się -po prostu mam wakacje.
-wakacje? -zadziwiłem się -prawie zabiłeś dziewczynę.
-ja? -zaśmiał się -ta dziwka sama się prosiła.
Wstałem gwałtownie. Wszystko się we mnie zagotowało. Usłyszałem jak jeden ze strażników robi krok w moją stronę.
Teraz wystarczyłby jeden ruch, a złamałbym Nathanowi kark.
Ale wtedy nie było by komu pilnować Meg, choć wtedy by nie było przed kim ją bronić.
Jednak chciałem mieć ją przy sobie.
Spojrzałem Nathanowi w oczy. Spoglądał na mnie przerażony. No przynajmniej tyle uzyskałem.
Usiadłem z powrotem na krzesło.
-co się spinasz? -zapytał
-bo jestem tu z jej powodu -odparłem
-to twoja nowa laska? -zapytał -niezła jest...
-jasne -odparłem
-a Daga?
-nie powinno cię...
-no tak, Daga. Przecież teraz bzyka ją Jeli -roześmiał się.
Spojrzałem na niego i roześmiałem się. Jeśli chciał mnie sprowokować to, to mu się nie udało.
-to, ze ktoś ją tam bzyka, najmniej mnie interesuje -odparłem zgodnie z prawdą.
-doprawdy? -zapytał kładąc dłonie na stoliku.
Zabrzęczały łańcuchy.
-zostaw ją w spokoju -wysyczałem
-bo co? -zapytał -znowu połamiesz mi nos? -roześmiał się
Spojrzałem na niego. Próbowałem znaleźć choć ułamek swojego przyjaciela w tym mężczyźnie.
-ojciec nieźle cie ustawił -rzuciłem -ciężko do ciebie dotrzeć.
-zmieniasz temat.
-nie. -odparłem -daję ci do zrozumienia, że najpierw dobiorę się do twojego tatusia -wyszeptałem mu prosto w oczy -a później zostawię cię na pastwę losu.
Zobaczyłem w jego oczach strach.
-dobrze wiesz, że wiem bardzo dużo -ciągnąłem dalej -wiesz dobrze, że mogę go pociągnąć na dno, a wtedy...
-myślisz, że taki cwany jesteś?
-jestem, Nath, jestem -uśmiechnąłem się do niego -powiedz mi, co ty zrobisz bez jego kasy i wpływów?
-pieprz się! -krzyknął
-zostaw ja w spokoju -syknąłem.
Wstałem powoli patrząc mu w oczy. Widziałem, że trafiłem w cel.
-każdy twój ruch, pcha cię w moje ręce, Nath -rzuciłem i wyszedłem.
To nie było najmilsze spotkanie.
*
Do pracy dotarłem akurat przed zamknięciem.
Meg siedziała przy wyjściu z Antylią, piły herbatę.
Spojrzałem na zegarek. Mogliśmy już wychodzić. Chciałem jak najszybciej zamknąć się w czterech ścianach, aby pomyśleć.
-idziemy -rzuciłem
-chwila -odparła Meg
-idziemy -powiedziałem trochę głośniej.
Podniosłem jej torebkę i wystawiłem w jej kierunku dłoń.
Zdziwiona wstała i ruszyła przed siebie.
Westchnąłem. To był najgorszy dzień w moim życiu.
-do jutra Antylio -rzuciłem i pośpieszyłem, za królową.
Nim zdążyłem do niej dojść, ona siedział już w aucie.
Wsiadłem i spojrzałem w lusterko. Nawet nie spojrzała na mnie.
-masz dziś spotkanie z matką? -zapytałem, gdy sobie o tym przypomniałem.
-tak mam -odparła
-muszę w tym Pani towarzyszyć? -zapytałem
Spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.
-oczywiście, że nie -roześmiała się -będziesz stał pod drzwiami i będziesz warował jak piesek...
-jeśli muszę -wtrąciłem się w jej zdanie. Chyba chciała mnie zdenerwować.
-rozumiem, że będziesz grzecznie siedział pod moimi nogami.
-zawsze -spojrzałem w lusterko.
-a wyliżesz mi buty? -zapytała i podstawiła mi stopę w czerwonych szpilkach pod nos.
Mój mózg zaczął wariować.
Czy ta kobieta chciała wystawić moją samokontrolę na próbę? Jeśli tak, to niech lepiej przestanie!
Zdjąłem jej buta ze stopy i położyłem obok na siedzeniu.

-jeśli chcesz wciągnąć mnie w jakąś swoją gierkę, to przestań -warknąłem.